piątek, 17 lipca 2009

PRZEWODNICKI MONOPOL ?

Po przeczytaniu w "Górach" bardzo stronniczych artykułów dotyczących przewodnictwa oraz mojej osoby postanowiłam rzucić nieco inne światło na poruszane tam problemy. Dwa lata temu po rozmowie z Piotrem Konopką, prezesem Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich (PSPW), doszedłem do przekonania, że posiadam zbyt małe doświadczenie aby oferować usługi przewodnickie. Zacząłem więc zajmować się wyprawami partnerskimi, czyli takimi, w których nie ma układu przewodnik-klient, a wszyscy uczestnicy wraz z organizatorem są równorzędnymi partnerami. Poinformowałem o tym zarówno PSPW, jak i wszystkich uczestników. Dziwię się więc czemu panowie przewodnicy udają, że o niczym nie słyszeli i zarzucają mi oferowanie przewodnictwa. Wszystkich zainteresowanych przewodnictwem odsyłam do przewodnika z uprawnieniami. Według mnie podstawową intencją PSPW jest chęć zmonopolizowania wszystkich wyjazdów górskich. To co spotykamy w Tatrach, iż poza znakowany szlak można udać się wyłącznie z przewodnikiem ma obowiązywać na całym świecie. Taki przepis? Dotyczyłby tylko nas Polaków. Taki np. Amerykanin ma wybór: może zapłacić dużo i jechać z licencjonowanym przewodnikiem, może zapłacić mniej i jechać z doświadczonym alpinistą, może zapłacić mało wziąć udział w partnerskiej wyprawie klubowej. Myślę, że powinniśmy zapytać się samych zainteresowanych, zamiast siać niepokój poprzez niewiele mające wspólnego z prawdą artykuły. Wielu osób nie stać i nieprędko będzie stać na usługi przewodnickie. Czy wobec tego mają nie wyjeżdżać? Alternatywą dla nich będą z pewnością wyprawy partnerskie. Organizator zapewnia przeloty, wyżywienie, ubezpieczenie, noclegi, a także wiele cennych rad; jest to zazwyczaj osoba, która była na danym szczycie, zna więc panujące warunki, czasy przejść, trudności, miejsca biwakowe etc. Nie jest przewodnikiem, więc nie jest odpowiedzialny za uczestników. Każdy uczestnik bierze pełną odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo. Czy zainteresowani wyprawami chcieliby mieć możliwość wyboru? Czy lepiej, żeby wyboru nie było, a jedyną możliwością byłby wyjazd z przewodnikiem PSPW. Z doświadczenia, a także z rozmów z innymi organizatorami wypraw wiem, że typowa opieka przewodnicka występuje wyłącznie w Alpach. Istnieją specjalne przepisy mówiące ile osób może poprowadzić przewodnik na danej górze, dosyć ściśle określony jest również sposób prowadzenia. Im wyższe góry tym sytuacja ta zmienia się coraz bardziej. Na himalajskich ośmiotysięcznikach opieka przewodnika praktycznie nie istnieje. Warunki są tak ciężkie, że często z powodu zimna przewodnik nie jest w stanie czekać na wolniej idącego klienta. Ograniczenia w pracy mózgu i reszty organizmu powodują, że przewodnik tylko w minimalnym stopniu kontroluje sytuację. Tragiczne zdarzenia jakie miały miejsce w 1996 roku na Evereście, gdzie zginęli najlepsi ówcześni przewodnicy razem ze swoimi klientami nasuwają pytanie, czy pośrednictwo w Himalajach ma sens. Obecnie rozpoczął się trend aby tego zaniechać i organizować wyłącznie wyprawy partnerskie, gdzie agencja zajmuje się sprawami logistycznymi (sprzętem, dojazdem, karawaną, tragarzami, obozami etc.). Właśnie tego typu wyprawę na Everest zorganizował w 1999 Ryszard Pawłowski. Zakończyła się ona tragicznie. Ale nie było na niej złudnej opieki przewodnika, która i tak by nic nie dała, a jedynie mogłaby zaszkodzić organizatorowi. Każdy uczestnik zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa oraz z tego, że sam odpowiada za swoje czyny. Taka sytuacja zwiększa bezpieczeństwo, ponieważ każdy uważa aby nie przekroczyć własnych możliwości. Lobby przewodnickie ciągle udaje, że nie wie, iż organizuje wyłącznie wyprawy partnerskie zarzucając mi w każdym artykule uprawianie "pirackiego przewodnictwa". Każdy zainteresowany udziałem w wyprawie jest informowany jakiego typu jest to wyprawa i co się z tym wiąże. Natomiast każdy zainteresowany przewodnictwem jest odsyłany do osób z uprawnieniami, dzięki czemu niektórzy panowie z Zakopanego mieli więcej klientów. W reklamie firmy, którą prowadzi szef PSPW jest oferta wyprawy na McKinleya. A jest to góra, gdzie usługi przewodnickie maja prawo oferować wyłącznie miejscowe firmy. Ciekawy jestem, czy firma, której właściciel zaatakował mnie w czerwcowym numerze "Gór" , oferując przewodnictwo, czy nie? Jeśli tak, to mamy tutaj typowy przykład "pirackiego przewodnictwa". Jeśli nie to działa na identycznych zasadach co ja, więc chyba powinien mnie popierać. Okazuje się, że wbrew temu co mówią o mnie panowie z Zakopanego są ludzie, którzy doceniają moją osobę, a także to co robię. I nie są to wyłącznie zadowoleni uczestnicy wypraw. Doświadczeni alpiniści, a także organizatorzy udanych wypraw na himalajskie olbrzymie zaproponowali mi założenie wspólnego stowarzyszenia, które organizować będzie partnerskie wyprawy trekkingowe i alpinistyczne. Wymiana doświadczeń z jednymi z najlepszych, a także wspólne przedsięwzięcia i wspinaczki powinny wpłynąć na lepszą jakość kierowanych przeze mnie wypraw. Mimo dużego doświadczenia w organizacji wszelkiego rodzaju wypraw, między innymi w Himalaje, a również na wielkie ściany Ameryki żaden z członków stowarzyszenia nie posiada licencji przewodnickiej. Będziemy więc organizować wyłącznie wyprawy partnerskie, a także działać na rzecz wolnego dostępu do Gór. Wielu uczestników moich wypraw nie stać na opłacenie licencjonowanego przewodnika, wielu stać ale zdecydowana większość po prostu woli partnerki styl wyprawy. Wydaje mi się, że osoby poszukujące przewodnictwa znajdują wśród członków PSPW to czego szukają i nie będą zainteresowane nasza ofertą. Wydaje mi się, że jeśli istnieje jakaś konkurencja to jest ona znikoma. Więc dlaczego niektórzy przewodnicy próbują zdyskredytować moją osobę? Czy tak bardzo zależy im na bezpieczeństwie uczestników wypraw, czy może raczej na bezpieczeństwie swoich kieszeni.

Robert Rozmus; "Góry", 12.2000

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

wyprawy partnerskie, przewodnik górski, wyprawy górskie